Dzisiaj opowiem Ci o naszej przygodzie, a raczej próbie dostania się na wietnamską wyspę Phu Qouc.
Po aktywnym i wyczerpującym zwiedzaniu całego Wietnamu mieliśmy w końcu zrobić sobie odpoczynek i udać się na wietnamską wyspę Phu Qouc. Owa wyspa opisywana jest tako „małe Malediwy”. Wypełnia ją duża ilość ekskluzywnych hoteli, piękne widoki, plaże i ciekawe atrakcje. Czy udało się nam dotrzeć na wyspę i co musieliśmy przejść po drodze? Czytaj dalej.
Zanim w ogóle wyruszyliśmy na wyspę – czekała nas walka z kierowcą/organizatorem sleep busa do Ha Tien. Okazało się, że był overbooking czyli na naszych miejscach, ktoś już sobie wygodnie leżał. Byli to Wietnamczycy. Dla nas cała ta sprawa była mocno stresująca, ponieważ w europejskich standardach takie rzeczy się nie zdarzają (podobno w Wietnamie to normalka). Po to kupiliśmy bilety przez internet z potwierdzeniem, aby mieć pewność. Koniec końców organizator „wyprosił” Wietnamczyków z autobusu choć nie wymagaliśmy tego. Spodziewaliśmy się jakiejś rekompensaty czy czegoś innego. Problem był taki że nikt nie mówił po angielsku i pewnie uznali że łatwiej będzie im się dogadać ze swoimi niż kłócić z turystami. Dobra, ruszyliśmy z Ho Chi Min sleep busem do portu oddalonego o 300 km zwanego Ha Tien. Sleepbus albo inaczej śpiulkobus jechał prawie 7 godzin. Ha Tien to małe portowe miasteczko, w którym to czekał na nas prom mający zawieźć nas na wyspę.
Po ciężkiej przeprawie busem bo jechaliśmy na samym końcu koło silnika – wymęczeni dotarliśmy przed czasem na prom, a raczej do restauracji przy promie. Była to chyba godzina 5:30 rano. Prom miał odpłynąć o godzinie 7 więc w sumie mieliśmy całkiem sporo czasu. Tutaj kolejne zaskoczenie. Okazało się, że promy NIE WYPŁYWAJĄ przez złą pogodę. Przyznam się szczerze, że sam jako aktywny żeglarz to pogoda nie wyglądała mi na „problematyczną”. Ba nawet sprawdziłem na apce pogodowej czy może w głąb morza nie ma jakiejś gorszej pogody, wichury czy sztormu. Nic a nic. Warunki nie były idealne ale nie były też tragiczne. Szczególnie dla wielkiej jednostki jakim jest prom. Nie było także widać białych grzyw na wodzie czyli nie zanosiło się na szkwał.
Podejrzana sprawa no ale co nam było począć. Z rozmowy z personelem wynikało, że może jednostka wyjdzie na wyspę o godzinie 11:00. Głodni, z nowo poznaną przesympatyczną parą Polaków zaczęliśmy szukać czegoś do jedzenia – a przynajmniej do napicia się kawy na start. Parę kroków dalej znaleźliśmy małą budkę ze śniadaniami. Najedzenie pozostało nam znaleźć kawiarnie. Przypominam, że miasteczko dzielnica portowa w miasteczka Ha Tien nie tętni życiem. Jakimś sposobem udało nam się znaleźć klimatyczną kawiarnię ze smaczną kawą.
Czas upłynął nam na rozmowie. Przed 11 ruszyliśmy znów do portu aby dowiedzieć się czy płyniemy. Ponownie nas odprawili z kwitkiem mówiąc, że ten prom już nie wypłynie na pewno (to był taki speed boat bardziej) ale żebyśmy próbowali obok bo tam jest większy prom, który powinien wypłynąć.
Pocieszeni myślą że może jednak się uda wypłynąć ruszyliśmy do drugiego portu. Tam przez cały czas siedzieliśmy w niepewności, trochę próbując spać, oglądać filmy i zrobić coś z czasem. Cały czas przekładali wypłynięcie lecz w końcu powiedzieli że są BARDZO duże szanse że prom wypłynie o godzinie 16. To był ostatni promyk nadziei. Oczywiście, my w każdej chwili mogliśmy zmienić plany i nie musieliśmy płynać na Phu Qouc. To jest ta zaleta elastyczności. Jedyne co to mieliśmy przez booking zarezerwowany hotel i baliśmy się że jak odwołamy to nam booking ściągnie pieniądze. Gorzej było z naszymi znajomymi, którzy lecieli z Phu Qouc do Warszawy! Tak czy inaczej pozostało nam czekanie do 16 godziny.
O 16 rozpoczął się ruch i napływ ludzi. Wszyscy nagle rzucili się do kas mając nadzieję że zaraz dostaną bilety i wypłyniemy. Wiadomo że my też staliśmy w kolejce i czekaliśmy na otwarcie kas. Zgadnijcie co się stało. Okazało się że prom jednak nie wypłynie o 16. Wyobraźcie sobie rozdrażnienie wszystkich tych ludzi i turystów którzy czekali na wypłynięcie. Dodam również że warunki do pływania były wprost idealne.
Jak wyczytałem z wietnamskich wiadomości to rzeczywiście promy nie wypływały na wyspę ze względu na pogodę. No cóż jak to mówią co kraj to obyczaj. Pani w okienku powiedziała że zaprasza jutro bo jutro już o 6 wypłyną pierwsze promy. Niezły cyrk tam się odstawiał. Pozostało nam działać, szybko znaleźliśmy dla naszej 4 jakiś hotel dosłownie na jedną noc i ogarneliśmy Grab’a do hotelu. Hotel okazał się całkiem przyjemny i znośny. W prawdzie nie mieliśmy okna w pokoju (tragicznie się wtedy śpi) ale cóż zrobić. Po dotarciu do hotelu w końcu mogliśmy się odświeżyć – cudowne uczucie. Po tym poszliśmy jeszcze na miasto coś zjeść. Ja musiałem zjeść zupę Pho. Napełniwszy brzuchy poszliśmy spać bo w końcu o 6 miał wyruszyć prom. Wpadłem jednak na pomysł aby zamiast brać taksówkę wymeldowywać się to podejdę rano do barierki i polecę dronem w celu sprawdzenia czy rzeczywiście wypływa prom. Hotel był dokładnie naprzeciwko promu ale dzieliła nas rzeka.
Jak powiedziałem tak zrobiłem ale nawet nie musiałem lecieć dronem bo wiedziałem że nie pływa. Dowiedziałem się również od przemiłego recepcjonisty, który zadzwonił do portu i potwierdził mi że nic nie wypływa (może wypłyną później). Poinformowałem znajomych i wróciłem spać dalej.
Obudziliśmy się koło 11 i okazało się że nasi znajomi postanowili że wrócą sleep busem który było o 11 do Ho Chi Min’u i stamtąd wezmą samolot na wyspę Phu Qouc. Opowiadali nam o tym awaryjnym pomyśle dzień wcześniej i też o nim myśleliśmy. Nie pożegnali się z nami bo spaliśmy tak twardym snem że nawet powiadomienia nas nie obudziły. Tak czy inaczej zdzwoniliśmy się i życzyliśmy sobie wszystkiego dobrego (może spotkalibyśmy się na wyspie jak promy ruszą).
Postanowiliśmy również działać. Wstaliśmy ogarnęliśmy się i poszliśmy najpierw na kawę aby się rozbudzić. Po kawie wyciągnąłem notatnik i spisaliśmy nasz plan co możemy zrobić. Zresztą polecam tą opcję jak jesteś w kropce i nie wiesz co dalej. Wypisałem na czym stoimy i co możemy zrobić. Nasze opcje były takie:
- Czekamy aż promy wypłyną (bo przecież kiedyś muszą) i dopłyniemy na wyspę).
- Wracamy do Ho Chi Minu co oznaczało że musimy znów jechać do 8 godzin Sleep busem i stamtąd bierzemy samolot na Wyspę Phu Qouc.
- Wracamy do stolicy sleep busem i lecimy na Bali kończąc tym samym naszą podróż po Wietnamie. Tutaj był jedynie problem bookingu i rezerwacji.
Każdy pomysł przeanalizowaliśmy za i przeciw, a także ile nas będzie on kosztował. Przelanie na kartkę bardzo ułatwia. Okazało się, że pierwszy pomysł jest najłatwiejszy w realizacji ale po podliczeniu noclegu na wyspie nie jest już aż tak atrakcyjny – w końcu te problemy o czymś nam mówiły że może lepiej nie płynąć na tą wyspę. Dodam także że z Phu Qouc trzeba byłoby później wrócić (jakimś sposobem) do Ho Chi Minu i stamtąd wziąć samolot na Bali. Tak więc 1 i 2 pomysł był najbardziej kosztowny – szczególnie pomysł drugi. Pomysł trzeci był z kolei najbardziej atrakcyjny i najbardziej go czuliśmy. Chcieliśmy już poczuć to inne powietrze. Jednak aby to zrealizować musieliśmy: odwołać rezerwację na bookingu, zarezerwować sleep busa do Sajgonu i ogarnąć loty na Bali.
Najbliższy sleep bus wyruszał o 23 więc musieliśmy przedłużyć sobie jeszcze dobę aby komfortowo spędzić dzień i przygotować się do trudnej przeprawy. Na szczęście udało się odwołać bezkosztowo na bookingu więc mogliśmy przystąpić do planu 3, na który się zdecydowaliśmy. Pozostało zarezerwować busa i miło spędzić ostatni dzień w miasteczku Ha Tien. O dziwo bus przyjechał bez żadnych problemów i tym samym zakończyliśmy naszą podróż po Wietnamie.
Podróżnik. Uwielbiam zwiedzać nowe kraje i smakować lokalnego jedzenia. Najbardziej kocham egzotykę i orientalne klimaty. Tworzę treści wideo i również piszę bloga na PatrycjaStory.